Tytuł oryginalny: Fifty Shades of Grey
Ocena na Filmweb: 4,7/10
Ocena na IMDb: 4,2/10
Widziałam. Dopiero teraz, tak długi czas po premierze. Nie byłam entuzjastką filmu, nie czekałam z utęsknieniem. Nie leciałam na łeb na szyję do kina w dniu jego premiery.
Ale jestem mile zaskoczona po jego obejrzeniu.
Myślę, że można wyróżnić dwie, no trzy, grupy odbiorców tego filmu: zagorzałych wielbicieli, ściślej mówiąc wielbicielek, osoby neutralne, no i oczywiście hejterzy (nic odkrywczego, można tak sklasyfikować praktycznie wszytko). Osoby zakochane w książkach pani E. L. James były filmem rozczarowane, a hejterzy... no cóż. Idziesz na pisiąt twarzy, na to g*wno? Po*ebało? Nic nowego.
Ja zaliczam się do grupy, która nie znała historii, nie jarało mnie też wyjście do kina. Oczywiście ciekawiło mnie o co w tym wszystkich chodzi, ale bez napinki.
No i w końcu nadszedł ten dzień. Jestem świeżo po. Pierwszą połowę nawet dwa razy widziałam, bo poprzedniego dnia miałam problem z załadowaniem filmu. Moje odczucie po obejrzeniu?
Ogłaszam to wszem i wobec. Podobało mi się Pięćdziesiąt twarzy Greya. Daleko mi do krytyka, ale według mnie nic aż tak złego w tym filmie nie było. Aktorzy okej. Scenariusz też. I nie uważam też, że to porno dla mamusiek (nie jestem pewna czy akurat ten zarzut dotyczy równie z filmu). Podobał mi się Jamie Dornan w roli Christiana Greya, Dakota Johnons jako Anastesia Steele również wypadła dobrze. Będę ich bronić przeciw zarzutom, że grali jak deski.
Fabuła może i nie jest za bardzo oryginalna. Zwykła dziewczyna i przystojny miliarder, wielka miłość, nie może być inaczej. Ale sekret pana Greya czyni tą historię w pewnym sensie wyjątkową. Podobało mi się też zachowanie dziewczyny. Zakochana, ale nie ślepa. Tak trzymać :)
Podsumowując, leci okejka, Pięćdziesiąt twarzy Greya. Czekam na dalszy ciąg. Pójdę do kina. A co?

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz